_________________________________________

_________________________________________
_______________________________________________________________________

środa, 2 lipca 2014

Prolog - zbyt miły początek (czytaj: nie mam talentu)


Zerwałam się z łóżka o siódmej, ubrałam w spodnie do konnej jazdy oraz bluzkę bez rękawów i zeszłam do kuchni. Przygotowałam sobie płatki, a kiedy jadłam, weszła mama.
- Dzień dobry, córeczko. Ty jak zwykle wcześnie - uśmiechnęła się. Faktycznie, z reguły zawsze wstaję pierwsza.
- Hej, mamo. Dzisiaj ma być duży ruch?
- Hmm… - pani Hamer zajrzała do grubego zeszytu, który leżał na blacie. Był nieco zniszczony, na okładce miał wiele napisów typu "Agę uwielbiają wszystkie konie, bo wygląda jak marchewka", "Kocham Łukasza, ma takie wielkie uszy <3", które oczywiście wypisywaliśmy my, aby dokuczyć temu drugiemu. - Kasia z mamą o 11, Kowalscy o 12. Potem o 14 Ania i Tomek.
- Zamawiam Tomka! – wykrzyknęłam
- Ja Anię – oznajmił Łukasz, wchodząc do kuchni.
- Mamę Kasi i panią Kowalską biorę ja!!! - krzyczał tata z łazienki
- No, to mnie zostaje Kasia i Kowalski - powiedziała mama z uśmiechem i zabrała się za uzupełnianie zeszytu. "Zamawianie" klientów było naszym codziennym zwyczajem, każdy miał swoich ulubieńców.
- Biorę małego Kowalskiego - rzekł Łukasz z pełnymi ustami płatków.
- A o 15 przyjedzie Karolina. Weźmiesz ją, Agnieszko?
- Nie ma sprawy - powiedziałam, zakładając buty do konnej jazdy. Tata w końcu opuścił łazienkę, nie wiem, co on tam robi tyle czasu.
- Cześć, dzieciaki.
- Dzień dobry! - odpowiedzieliśmy całą trójką.
- No, to idę do koni - oznajmił Łukasz. Poszłam za nim, w korytarzu obdarzyłam go na odchodne moim wsparciem:
- Połamania nóg!
- Dzięki, nawzajem - uśmiechnął się złośliwie i szarmancko otworzył przede mną drzwi.
Kiedy konie były już nakarmione i wyczyszczone, była 10.00. Osiodłałam Burzę, Miętę i Siwą .
O 14 miałam lekcję z Tomkiem, później z Karoliną. Oczywiście nie uniknęłam porządnej porcji newsów. Ta Karolina chyba cały dzień siedzi w sieci! Na 16.30 obiad był gotowy. Usiedliśmy do stołu, opowiadając śmieszne sytuacje z dzisiejszego dnia, to też taka nasza mała tradycja. Nagle zadzwonił telefon. Wstałam i odebrałam.
- Stajnia Hamerów, słucham.
- Dzień dobry, nazywam się Monika Milska. Czy rozmawiam z Agnieszką Hamer?
- Tak, to ja - opowiedziałam.
- Dzwonię w sprawie konkursu.
Konkurs! Wyleciało mi z głowy, że mogą zadzwonić.
- Zakwalifikowała się pani do ogólnopolskich zawodów jeździeckich w skokach.
- Naprawdę? - zapytałam, zdumiona. Owszem, przyjechała do nas egzaminatorka, aby sprawdzić moje umiejętności, ale nie wiązałam z tym specjalnych nadziei, na tego typu zawody zawsze jest mnóstwo chętnych.
- Tak. 25 sierpnia, w Warszawie na Służewcu. Szczegółowe informacje znajdzie pani na naszej stronie internetowej.
- Oczywiście, będę! Dziękuję pani bardzo! Do widzenia! - pożegnałam się
Spojrzałam na moich bliskich, którzy patrzyli się na mnie pytająco.
- Będę brała udział w ogólnopolskich zawodach w skokach! - wypaliłam


*** 

Ziewnęłam szeroko, dzisiaj jakoś nie mogłam zasnąć. Te zawody to będą moje pierwsze skoki przed poważniejszą publicznością i trochę się denerwuję. Nie chcę nawet myśleć o tym, co ja tam będę przeżywać, chyba zejdę na zawał zanim w ogóle dojadę na miejsce...
Otworzyłam grafik - na dzisiaj mieliśmy zaplanowany teren. Moją uwagę przykuł przydział koni.
Cóż mam powiedzieć, nasze zwierzątka są dosyć specyficzne i mają swoje małe wariactwa.
Mamy sześć koni - Siwą, Miętę, Burzę, Wicherka, Narcyza i Hebana.
Siwa jest płochliwa, Burza pędzi jak burza, Narcyz nie znosi być brudnym, Heban to rumak czarny jak noc, a Wicherek - pełen energii zwierzak.
W grafiku widniało, że ja się nigdzie nie wybieram! Ponadto Łukasz miał przydzielonego Wicherka, który pała do niego nieskrywaną wręcz nienawiścią, Ania Burzę, Karolina Siwą, a mama i tata jak zwykle Narcyza i Hebana. Cudownie! Najgorszy podział wierzchowców, a ja zostaję?!
- He, he. Z twojej miny wnioskuję, że to nie ja zostaję na dyżurze - Łukasz wszedł do kuchni. Obdarzyłam go spojrzeniem z pode łba.
- Życzę szczęścia, przyda ci się - powiedziałam. Mój brat szybko zerknął na grafik.
- Że what? Wicher?! Ania ma Burzę! No po prostu pięknie! - ostatnie słowa wykrzyknął już na zewnątrz. Idę o zakład, że poszedł przekupywać "swojego" rumaka. Wzięłam kilka jabłek w ręce i pobiegłam za nim - mimo wszystko troszczę się o mojego brata.

Kiedy dotarłam do stajni, zastałam istne pandemonium. No, dobrze, trochę przesadzam, ale oaza spokoju to nie była: Wicher właśnie przebiegł tuż koło mnie, omal nie zwalając mnie z nóg, Siwa kręciła się niespokojnie, a Burza kopała w drzwi swojego boksu, zaś Łukasz stał chwiejnie, opierając się o ścianę.
Wyobraziłam sobie wszystkie możliwe scenariusze minionego zajścia, oczywiście na niekorzyść mojego brata i zamieniłam się w złą czarownicę.
- Coś ty narobił, idioto!?!? - wydarłam się na niego, a Siwa i Mięta posłusznie ucichły na dźwięk mojego głosu. Jabłka wypadły mi z rąk, kiedy sprawdzałam, jakie odniósł obrażenia. Na szczęście nie miał złamanych żeber, był troszkę potłuczony. Wicher raczej nie kopie, pomyślałam, pewnie Łukasz nieźle go wkurzył, a on przycisnął go do ściany, kiedy wybiegał z boksu. - Mocno oberwałeś?
- Nieee... - wychrypiał - Kobieto, naucz tego słonia dobrych manier!
- Słonia?! A ty przestań może być taki nadwrażliwy, co? Coś ty mu zrobił, przyznaj się!
- Jak jest wobec mnie agresywny, to musi się liczyć z tym, że ja też będę! No co?! - skrzywił się, kiedy zobaczył moją kpiącą minę. - Jak za każdym razem dostanie, to się w końcu nauczy!
- W sumie to nawet lepiej, że zostaję - mruknęłam do siebie, zbierając jabłka. Postanowiłam odnieść je z powrotem do domu, bo ani Łukasz, ani jego niedoszły wierzchowiec nie zasłużyli dzisiaj na nic...

Rodziców zastałam w kuchni, rozmawiali, śmiali się. Nie chciałam psuć im humoru, więc na razie nic nie powiedziałam. Wrzuciłam jabłka do zlewu i zaczęłam je myć.
- Hej, Aguś, jak zareagował Łukasz na to, że przydzieliliśmy mu Wicherka? - zagaił tata, nadal w humorze
- Cóż, powiem tylko, że teraz usiłuje zagonić go do boksu - odpowiedziałam, a złośliwy uśmieszek wpełzł mi na usta. Oczywiście, ani przez myśl mi nie przeszło, żeby pomóc Łukaszowi. - Niech się trochę namęczy, należy mu się.
- A ty nie jesteś zła, że zostajesz? - zapytała mama, jak zwykle trafiając w dziesiątkę.
- Zła? Nie, raczej nie. Zdecydowanie wolę trochę popracować. - odpowiedziałam szczerze, odwracając się do rodziców. - Będę ciężko ćwiczyć, ustawię sobie trudniejsze parkury... No i przede wszystkim muszę zdecydować, na kim pojadę na zawody.
- Myślałam, że pojedziesz na Mięcie... - powiedziała mama - Zawsze na niej skakałaś, a ja nie mam do niej żadnych zastrzeżeń.
- Aga ma rację, Mięta jest świetna do ćwiczeń, opanowana, spokojna, jednak zawody to dla niej zbyt wiele. Siwa odpada - publiczność, oklaski, ona tego po prostu nie zniesie. Burza szarżuje na przeszkody, a Narcyz jest zdecydowanie lepszy w ujeżdżeniu niż w skokach... Może Heban? Jest silny i wytrzymały - tata spojrzał na mnie pytająco.
- Myślałam, żeby pojechać na Wichrze - rodzice skrzywili się na te słowa. - Jest młody i silny, zresztą sama mówiłaś, mamo, że na nim świetnie się skacze.
- Tak, Agnieszko, ale on jest nieprzewidywalny... Tomek, sam zobacz! - mama wskazała przez okno na Łukasza, który bezskutecznie usiłował złapać Wicherka. Westchnęłam nad nieporadnością mojego dorosłego brata i poszłam mu pomóc. Nieoficjalnie był to mój rumak, wykupiony, na moją prośbę z rzeźni. Polubiliśmy się, można powiedzieć nawet, że zawiązała się pomiędzy nami więź przyjaźni. No, możliwe, że znowu trochę przesadzam, ale wystarczy powiedzieć, że rozumiemy się nawzajem.
- Odsuń się, braciszku i patrz uważnie jak to robi mistrz - poklepałam Łukasza po ramieniu.
Zawołałam Wicherka kilka razy, popatrzyłam mu w oczy i podeszłam bliżej. Kiedy wysunęłam rękę, mój skarb wyciągnął głowę i nadstawił się do głaskania. Chwyciłam go za grzywę i pociągnęłam w stronę stajni, a on, początkowo niechętnie, ale później już szybciej...

***

"... podążył za mną." Po napisaniu ostatniego słowa westchnęłam i przeciągnęłam się na krześle komputerowym.
- Nie mam talentu do pisania. Co ja w ogóle sobie myślę?!
Laptop oczywiście mi nie odpowiedział. Ostatnimi czasy próbuję wycisnąć z siebie nieco talentu pisarskiego i raczej nie wychodzi z tego to, czego oczekuję. A oczekuję książki, która porwałaby tłumy, albo chociaż całą Europę... Ze zdumieniem zauważyłam, że jest już po 23, co znaczy, że od tych kilku minut jestem starsza o cały rok. Tak, nareszcie ta upragniona piętnastka! Cała uśmiechnięta, już, już miałam zapisać moje arcydzieło, kiedy - o zgrozo - nagle ekran zgasł. Tutaj kilka słów wyjaśnienia, mój laptop nie może korzystać z baterii, ponieważ jest zepsuta, a jeśli nagle nam wyłączy się prąd...
- Nieeeee!!! - mój krzyk prawdopodobnie poderwał sąsiadów na nogi
Byłam już przy drzwiach, kiedy zwróciłam uwagę na coś, bardzo, bardzo dziwnego. Chociaż od dzieciństwa nie miałam problemów z ciemnością i nawet w słabym świetle całkiem nieźle widziałam, tym razem ciemność wokół mnie...była namacalna. Gdybym włożyła w to nieco wysiłku, to byłam pewna, że mogłabym ją poruszyć. Nagle - nie, nie mogłam powiedzieć, że usłyszałam, ale poczułam - tak, to jest odpowiednie słowo. Poczułam, że przez ciemność idą dwie postacie.
Szybkim ruchem otworzyłam drzwi.

1 komentarz:

  1. Witam,
    końcówka daje do myślenia, ciekawe kto idzie przez tą ciemność :) Nie czytałam jeszcze takiego opowiadania - zazwyczaj nie interesują mnie zawody jeździectwa, ale muszę przyznać, że masz dobry styl i to dzięki niemu przeczytałam cały rozdział.
    Zastanawia mnie czy bohaterka pojedzie na Wicherku i czy w ogóle pojedzie (to przez te dwie postacie - może ją porwą?)
    Czytam dalej, to się przekonam :)

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń