_________________________________________

_________________________________________
_______________________________________________________________________

piątek, 14 listopada 2014

#3 Mam tę moc (jak ja to robię?)

Tup - tup, tup, tup. Tup - tup, tup, tup.
- Co, do diaska? - wyszeptał Tarko. - Słoń idzie, czy co?
Wszyscy momentalnie znieruchomieli, słysząc kroki zwierzęcia. Dużego zwierzęcia. Uzmysłowiłam sobie dopiero po chwili, co to było, ale nie było sensu tego wyjaśniać kolegom. Z gęstwiny wyłonił się mój wymarzony, wyśniony, cudowny, kary koń, a dokładniej: ogier. 
No, więc ja w takiej sytuacji, niewiele myśląc, podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę, a on pozwolił mi się pogłaskać. Kiedy spojrzał mi głęboko w oczy, spostrzegłam, że nie jest to zwyczajny koń, z jakimi zwykle miałam do czynienia - na jego tęczówkach były bardzo widoczne czerwone odbarwienia, które normalnie nie występują. Dodałam do tego, że na jego ciele nie było ani jednej białej plamki i doszłam do tego samego wniosku, co Duncan:
- O rany, Ness, to ty je stworzyłaś!
- Co? - podniosłam głowę, a usta otworzyły mi się w niemym zdziwieniu. Otoczył nas tabun całkowicie karych koni z czerwonymi tęczówkami. A jakby tego wszystkiego było mało, klacz (prawdopodobnie przewodniczka stada) podeszła do mnie i skłoniła głowę. Nie przesadzam, naprawdę wyglądało to tak, jakby przekazywała mi przywództwo! Poklepałam ją po szyi, uśmiechnęłam się. Poczułam się o wiele pewniej, wiedząc, że stado jest gotowe mi pomagać.
Oczywiście, w momencie kiedy odzyskałam mój dawny humor, znowu coś musiało pójść nie tak. W mojej głowie rozległ się gong, a ogier z klaczą gwałtownie poderwali głowy -  usłyszeliśmy przeraźliwe krakanie kruka. Zanim zdążyłam je zatrzymać, pogalopowały w przeciwnym kierunku i zniknęły w gęstwinie.
Poczułam jak opuszczają mnie trzy rzeczy: wiara w swoje umiejętności, nadzieja (która, jak wiadomo, umiera ostatnia) i siły. Oparłam się o drzewo i zamknęłam oczy, ale nie zaznałam odpoczynku - wróciło wspomnienie krzyku Ravela. Minęło zaledwie kilkanaście godzin od moich urodzin, przespałam z nich mniej niż połowę, a już mam kłopoty. Zostałam demonem, a nie mam czasu nawet sobie tego przemyśleć! Ktoś położył mi rękę na ramieniu - podniosłam głowę. Był to Max, pozostali pewnie pobiegli dalej zorientować się, co się stało.
- Wyobrażam sobie, jak się czujesz. Nie potrafisz zrozumieć, co robisz, dlaczego inaczej reagujesz, postrzegasz. Nieznana sytuacja, trudny do zrozumienia rozwój wypadków, nowe osoby, które nie są ludźmi - położył mi dłonie na ramionach i spojrzał głęboko w oczy. - Ale ty też nie jesteś człowiekiem. Już nie.
Odwzajemniłam spojrzenie. Demon odsunął się ode mnie, ciemność otoczyła go. Po chwili wzbił się do nieba biały kruk. Uśmiechnęłam się z przekąsem, zrozumiałam w końcu, że Ravel i Max są braćmi. Dotarło do mnie jeszcze, że to jest ten moment - mogę się odwrócić od nich plecami i zostawić ten bałagan, znają się lepiej, są o wiele bardziej ode mnie doświadczeni, wiedzą, jak korzystać ze swoich umiejętności.
Nie to, co ja.
- Poza tym, ja nie potrafię walczyć - mruknęłam do siebie i odepchnęłam się od drzewa. Wolnym krokiem ruszyłam w przeciwnym kierunku niż Max. Idąc, doznałam dziwnego uczucia; jakbym zgubiła coś ważnego. Wzruszyłam ramionami - po drodze zgubiłam chyba wszystko, co możliwe, zaczynając od drobnych, a kończąc na pewności siebie. W miejscu zatrzymał mnie głos:
 - Dokąd idziesz?
Mrok odszedł - zrozumiałam. Kiedy się odwróciłam, na moją twarz padły pierwsze promienie słońca.
Chłopak, chyba nawet w moim wieku, patrzył na mnie. Przymknął oczy, korzystając ze słonecznego światła, na ustach miał złośliwy uśmieszek.
- O wiele lepiej niż w tych lodowatych ciemnościach, prawda?
Skrzywiłam się, ponieważ ciepło zaczęło robić się nieznośne. Momentalnie zatęskniłam do ciemności, która osłoniłaby mnie przed tym gorącym słońcem i zapewniła ochronę przed tym Serafinem.