_________________________________________

_________________________________________
_______________________________________________________________________

piątek, 4 lipca 2014

#1 Happy Birthday!

- Wszystkiego najlepszego, Ness! - krzyknęli moi rodzice, wchodząc do pokoju. Moja mama niosła na rękach tort z zapalonymi świeczkami. Oboje się uśmiechali, chociaż nie byli weseli tak, jak zwykle przy takiej okazji. Dostrzegłam ich miny nawet przy tak nikłym świetle piętnastu świeczek. Płomienie kiwały się to w jedną, to w drugą stronę, napierająca na nie ciemność była silniejsza niż zwykle, ponadto niegrzecznie owijała się wokół ciał tych dwojga i była rada z niepewności, jaką czuli. Co najdziwniejsze, mnie otulała jak ciepły, zimowy płaszcz w mroźny dzień; było mi z nią ciepło i przyjemnie... ogarnęła mnie nagła senność.
- Kochanie, bądź dzielna... - szept taty dobiegał jakby zza zasłony, już nie widziałam nic - mrok pochłonął światło świec, moich rodziców, pochłonął także mnie.
- Pamiętaj, że... - słowa mamy były ostatnią rzeczą, którą zapamiętałam.

***

- Nie, przestań, chcę spać... - wymruczałam, ale nadal byłam szturchana. Ktoś coś do mnie mówił, ale nie rozróżniałam słów. Westchnęłam więc i otworzyłam oczy, ale nic się nie zmieniło; nadal otaczała mnie ciemność, nadal byłam trącana... i nadal miałam wrażenie, że ktoś uporczywie się na mnie patrzy.
- A więc witam cię, Córko.
Rozejrzałam się dookoła, jednak wokół mnie, nade mną oraz pode mną była nieprzeniknięta czerń.
- Zastanawiasz się pewnie, co się dzieje.
Już miałam na końcu języka przemiłe "No, co ty nie powiesz!", kiedy głos mi przerwał:
- Nie, nic nie mów. Moim obowiązkiem jest wyjaśnienie ci niektórych spraw, proszę więc, nie utrudniaj mi tego. - Przerwał na chwilę, sprawdzając, czy powiem coś, ja jednak milczałam. Najprawdopodobniej usatysfakcjonowany, ciągnął dalej.
- Nie powinno cię interesować, kim jestem. Nie musisz wiedzieć, jak to się stało, że jesteś teraz tutaj, słyszysz mnie, ale czujesz swoje ciało. Nie jest ci potrzebne do szczęścia wiedzieć, co się teraz dzieje z osobami, których mylnie nazywasz rodzicami ani gdzie się oni znajdują. Ponadto, gratuluję ci - spotkał cię wielki zaszczyt bycia moją Córką. Mam nadzieję, że się cieszysz, a jeśli nie, cóż, myślę, że to przyjdzie z czasem. Masz coś może do dodania?
- Można powiedzieć, że mam nieco inne zdanie, niż ty - byłam z siebie dumna, że utrzymałam nerwy na wodzy.
- A więc - w tym momencie przerwał, bo w ciemności otworzyły się ogromne oczy - z czarną tęczówką i pionową, czerwoną źrenicą. Wyglądały po prostu koszmarnie; jeszcze bardziej koszmarny był śmiech, który właśnie się rozległ i odbił echem w mojej głowie - no po prostu ciary mnie przeszły. Serio.
- Ha, ha, twoja mina jest po prostu świetna. No, ty też będziesz miała takie oczy, złotko.
Skrzywiłam się w duchu, mam piękne, niebieskie oczy i jakoś nie mam ochoty zamieniać ich na tak szkaradną parę.
- Demon - powiedział, zawiesiwszy tajemniczo głos.
- Demon, demon, demon... - zawtórowało mu echo.
- Rodzą się z żądzy, zazdrości, nienawiści, zabójssssstwa... - ostatnią głoskę wręcz wysyczał. Słychać było, że świetnie bawi się tą sytuacją. - ... ale tylko mężczyźni.
- Tylko?
- Niestety, tylko mężczyźni przeżywają metamorfozę. Kobiety najczęściej mają zbyt słabą psychikę... może to genetyczne? - zapytał sam siebie, rozbawiony. Oczy zamknęły się, za to spostrzegłam postać, idącą w moim kierunku.
-  Na pewno słyszałaś o walce dobra ze złem, światła z ciemnością...
Postać przybliżała się coraz bardziej, w końcu mogłam dostrzec, że ma krótko ścięte, czarne włosy.
- Witamy Cię w takim razie po ciemnej stronie mocy - zachichotał i spojrzał się na mnie swoimi przerażającymi oczami. - Potrafisz więcej, niż myślisz, Ness.
- To znaczy, że co potrafię? - byłam zaskoczona jego normalnym wyglądem. Oprócz czarnego płaszcza rodem ze średniowiecza nic nie wskazywało na to, że ma więcej niż 40 lat. A ma? - zapytałam sama siebie.
- Zauważyłaś swoje połączenie z ciemnością? - Kiwnęłam głową. - Sama zdecydujesz, jak je będziesz wykorzystywać.
- Przeciwko światłu?
- Istnieją Serafie i Serafinowie, istoty światła. Nasz śmiertelny wróg.
- Wróg? Ale dlaczego? - zapytałam. Nieznajomy zaczął się cofać.
- Niestety, na razie nie mogę ci tego powiedzieć, Córko - uśmiechnął się. Z ulgą zauważyłam, że nie miał wystających kłów. - Obiecaj mi tylko jedną rzecz.
On też się skrzywił i zrobił kilka kroków do tyłu, jakby był zmuszany siłą do cofnięcia się.
- Nie szukaj swoich rodziców. Obiecaj mi to! - wykrzyknął i odskoczył w tył, a po zrobieniu jeszcze jednego kroku nagle zniknął. Stałam w ogarniającym mnie mroku, zastanawiając się nad tym, dlaczego mam nie szukać mamy i taty, kiedy zostałam szturchnięta ponownie. Jęknęłam przeciągle, zamknęłam oczy i postanowiłam, że uparcie będę trwać w swoim śnie.
No chyba, że ktoś zacznie mną potrząsać; niemal słyszałam, jak mi kości grzechoczą.
- No, co!? - wrzasnęłam, nieźle wkurzona. - Człowieku, nie jestem workiem kartofli!
Otworzyłam oczy i ponownie oniemiałam. Wokół mnie stało pięciu chłopaków, na oko w moim wieku. Jeden trzymał mnie w ramionach i byłam pewna (ach, ta moja przenikliwość), że to on był tym potrząsającym.
- Z tym się mogę zgodzić - spojrzał się na mnie swoimi ciemnozielonymi oczami - ale niestety człowiekiem już nie jestem, tak samo jak ty.
Niestety, czując wokół siebie znajomą obecność ciemności, nie mogłam zaprzeczyć. Wzruszyłam więc ramionami, mówiąc coś w stylu: możesz mnie puścić, spoko, jeszcze umiem stać i natychmiast tego pożałowałam. Mrok przed oczami powrócił, ale na ziemię nie upadłam.
- Nie ma co, mieć takich obrońców to skarb - mruknęłam w podziękowaniu, ponieważ podtrzymywała mnie nie tylko jedna para rąk. Kiedy już doszłam do siebie (co trochę zajęło), przedstawili się. Ten, który mnie obudził miał na imię Duncan. Max miał białe włosy, czarne - Ravel. Krótkie, kasztanowe miał Tarko. Jedynym, który miał kręcone włosy był Secry. Ja, dodam, mam proste, rude włosy średniej długości.
- No, to jesteśmy w komplecie - powiedział Max, dokładając drewna do ogniska. Znajdowaliśmy się w lesie, a nocowaliśmy w niewielkiej jaskini. Do dyspozycji mieliśmy koce oraz dużo jedzenia, a niedaleko płynął czysty strumyk. Żyć, nie umierać!
- Co my tu będziemy robić? - zapytałam
- Jak to co? - odparł Duncan - Myślałem, że to oczywiste.
Chłopcy spojrzeli po sobie, rozbawieni.

środa, 2 lipca 2014

Prolog - zbyt miły początek (czytaj: nie mam talentu)


Zerwałam się z łóżka o siódmej, ubrałam w spodnie do konnej jazdy oraz bluzkę bez rękawów i zeszłam do kuchni. Przygotowałam sobie płatki, a kiedy jadłam, weszła mama.
- Dzień dobry, córeczko. Ty jak zwykle wcześnie - uśmiechnęła się. Faktycznie, z reguły zawsze wstaję pierwsza.
- Hej, mamo. Dzisiaj ma być duży ruch?
- Hmm… - pani Hamer zajrzała do grubego zeszytu, który leżał na blacie. Był nieco zniszczony, na okładce miał wiele napisów typu "Agę uwielbiają wszystkie konie, bo wygląda jak marchewka", "Kocham Łukasza, ma takie wielkie uszy <3", które oczywiście wypisywaliśmy my, aby dokuczyć temu drugiemu. - Kasia z mamą o 11, Kowalscy o 12. Potem o 14 Ania i Tomek.
- Zamawiam Tomka! – wykrzyknęłam
- Ja Anię – oznajmił Łukasz, wchodząc do kuchni.
- Mamę Kasi i panią Kowalską biorę ja!!! - krzyczał tata z łazienki
- No, to mnie zostaje Kasia i Kowalski - powiedziała mama z uśmiechem i zabrała się za uzupełnianie zeszytu. "Zamawianie" klientów było naszym codziennym zwyczajem, każdy miał swoich ulubieńców.
- Biorę małego Kowalskiego - rzekł Łukasz z pełnymi ustami płatków.
- A o 15 przyjedzie Karolina. Weźmiesz ją, Agnieszko?
- Nie ma sprawy - powiedziałam, zakładając buty do konnej jazdy. Tata w końcu opuścił łazienkę, nie wiem, co on tam robi tyle czasu.
- Cześć, dzieciaki.
- Dzień dobry! - odpowiedzieliśmy całą trójką.
- No, to idę do koni - oznajmił Łukasz. Poszłam za nim, w korytarzu obdarzyłam go na odchodne moim wsparciem:
- Połamania nóg!
- Dzięki, nawzajem - uśmiechnął się złośliwie i szarmancko otworzył przede mną drzwi.
Kiedy konie były już nakarmione i wyczyszczone, była 10.00. Osiodłałam Burzę, Miętę i Siwą .
O 14 miałam lekcję z Tomkiem, później z Karoliną. Oczywiście nie uniknęłam porządnej porcji newsów. Ta Karolina chyba cały dzień siedzi w sieci! Na 16.30 obiad był gotowy. Usiedliśmy do stołu, opowiadając śmieszne sytuacje z dzisiejszego dnia, to też taka nasza mała tradycja. Nagle zadzwonił telefon. Wstałam i odebrałam.
- Stajnia Hamerów, słucham.
- Dzień dobry, nazywam się Monika Milska. Czy rozmawiam z Agnieszką Hamer?
- Tak, to ja - opowiedziałam.
- Dzwonię w sprawie konkursu.
Konkurs! Wyleciało mi z głowy, że mogą zadzwonić.
- Zakwalifikowała się pani do ogólnopolskich zawodów jeździeckich w skokach.
- Naprawdę? - zapytałam, zdumiona. Owszem, przyjechała do nas egzaminatorka, aby sprawdzić moje umiejętności, ale nie wiązałam z tym specjalnych nadziei, na tego typu zawody zawsze jest mnóstwo chętnych.
- Tak. 25 sierpnia, w Warszawie na Służewcu. Szczegółowe informacje znajdzie pani na naszej stronie internetowej.
- Oczywiście, będę! Dziękuję pani bardzo! Do widzenia! - pożegnałam się
Spojrzałam na moich bliskich, którzy patrzyli się na mnie pytająco.
- Będę brała udział w ogólnopolskich zawodach w skokach! - wypaliłam


*** 

Ziewnęłam szeroko, dzisiaj jakoś nie mogłam zasnąć. Te zawody to będą moje pierwsze skoki przed poważniejszą publicznością i trochę się denerwuję. Nie chcę nawet myśleć o tym, co ja tam będę przeżywać, chyba zejdę na zawał zanim w ogóle dojadę na miejsce...
Otworzyłam grafik - na dzisiaj mieliśmy zaplanowany teren. Moją uwagę przykuł przydział koni.
Cóż mam powiedzieć, nasze zwierzątka są dosyć specyficzne i mają swoje małe wariactwa.
Mamy sześć koni - Siwą, Miętę, Burzę, Wicherka, Narcyza i Hebana.
Siwa jest płochliwa, Burza pędzi jak burza, Narcyz nie znosi być brudnym, Heban to rumak czarny jak noc, a Wicherek - pełen energii zwierzak.
W grafiku widniało, że ja się nigdzie nie wybieram! Ponadto Łukasz miał przydzielonego Wicherka, który pała do niego nieskrywaną wręcz nienawiścią, Ania Burzę, Karolina Siwą, a mama i tata jak zwykle Narcyza i Hebana. Cudownie! Najgorszy podział wierzchowców, a ja zostaję?!
- He, he. Z twojej miny wnioskuję, że to nie ja zostaję na dyżurze - Łukasz wszedł do kuchni. Obdarzyłam go spojrzeniem z pode łba.
- Życzę szczęścia, przyda ci się - powiedziałam. Mój brat szybko zerknął na grafik.
- Że what? Wicher?! Ania ma Burzę! No po prostu pięknie! - ostatnie słowa wykrzyknął już na zewnątrz. Idę o zakład, że poszedł przekupywać "swojego" rumaka. Wzięłam kilka jabłek w ręce i pobiegłam za nim - mimo wszystko troszczę się o mojego brata.

Kiedy dotarłam do stajni, zastałam istne pandemonium. No, dobrze, trochę przesadzam, ale oaza spokoju to nie była: Wicher właśnie przebiegł tuż koło mnie, omal nie zwalając mnie z nóg, Siwa kręciła się niespokojnie, a Burza kopała w drzwi swojego boksu, zaś Łukasz stał chwiejnie, opierając się o ścianę.
Wyobraziłam sobie wszystkie możliwe scenariusze minionego zajścia, oczywiście na niekorzyść mojego brata i zamieniłam się w złą czarownicę.
- Coś ty narobił, idioto!?!? - wydarłam się na niego, a Siwa i Mięta posłusznie ucichły na dźwięk mojego głosu. Jabłka wypadły mi z rąk, kiedy sprawdzałam, jakie odniósł obrażenia. Na szczęście nie miał złamanych żeber, był troszkę potłuczony. Wicher raczej nie kopie, pomyślałam, pewnie Łukasz nieźle go wkurzył, a on przycisnął go do ściany, kiedy wybiegał z boksu. - Mocno oberwałeś?
- Nieee... - wychrypiał - Kobieto, naucz tego słonia dobrych manier!
- Słonia?! A ty przestań może być taki nadwrażliwy, co? Coś ty mu zrobił, przyznaj się!
- Jak jest wobec mnie agresywny, to musi się liczyć z tym, że ja też będę! No co?! - skrzywił się, kiedy zobaczył moją kpiącą minę. - Jak za każdym razem dostanie, to się w końcu nauczy!
- W sumie to nawet lepiej, że zostaję - mruknęłam do siebie, zbierając jabłka. Postanowiłam odnieść je z powrotem do domu, bo ani Łukasz, ani jego niedoszły wierzchowiec nie zasłużyli dzisiaj na nic...

Rodziców zastałam w kuchni, rozmawiali, śmiali się. Nie chciałam psuć im humoru, więc na razie nic nie powiedziałam. Wrzuciłam jabłka do zlewu i zaczęłam je myć.
- Hej, Aguś, jak zareagował Łukasz na to, że przydzieliliśmy mu Wicherka? - zagaił tata, nadal w humorze
- Cóż, powiem tylko, że teraz usiłuje zagonić go do boksu - odpowiedziałam, a złośliwy uśmieszek wpełzł mi na usta. Oczywiście, ani przez myśl mi nie przeszło, żeby pomóc Łukaszowi. - Niech się trochę namęczy, należy mu się.
- A ty nie jesteś zła, że zostajesz? - zapytała mama, jak zwykle trafiając w dziesiątkę.
- Zła? Nie, raczej nie. Zdecydowanie wolę trochę popracować. - odpowiedziałam szczerze, odwracając się do rodziców. - Będę ciężko ćwiczyć, ustawię sobie trudniejsze parkury... No i przede wszystkim muszę zdecydować, na kim pojadę na zawody.
- Myślałam, że pojedziesz na Mięcie... - powiedziała mama - Zawsze na niej skakałaś, a ja nie mam do niej żadnych zastrzeżeń.
- Aga ma rację, Mięta jest świetna do ćwiczeń, opanowana, spokojna, jednak zawody to dla niej zbyt wiele. Siwa odpada - publiczność, oklaski, ona tego po prostu nie zniesie. Burza szarżuje na przeszkody, a Narcyz jest zdecydowanie lepszy w ujeżdżeniu niż w skokach... Może Heban? Jest silny i wytrzymały - tata spojrzał na mnie pytająco.
- Myślałam, żeby pojechać na Wichrze - rodzice skrzywili się na te słowa. - Jest młody i silny, zresztą sama mówiłaś, mamo, że na nim świetnie się skacze.
- Tak, Agnieszko, ale on jest nieprzewidywalny... Tomek, sam zobacz! - mama wskazała przez okno na Łukasza, który bezskutecznie usiłował złapać Wicherka. Westchnęłam nad nieporadnością mojego dorosłego brata i poszłam mu pomóc. Nieoficjalnie był to mój rumak, wykupiony, na moją prośbę z rzeźni. Polubiliśmy się, można powiedzieć nawet, że zawiązała się pomiędzy nami więź przyjaźni. No, możliwe, że znowu trochę przesadzam, ale wystarczy powiedzieć, że rozumiemy się nawzajem.
- Odsuń się, braciszku i patrz uważnie jak to robi mistrz - poklepałam Łukasza po ramieniu.
Zawołałam Wicherka kilka razy, popatrzyłam mu w oczy i podeszłam bliżej. Kiedy wysunęłam rękę, mój skarb wyciągnął głowę i nadstawił się do głaskania. Chwyciłam go za grzywę i pociągnęłam w stronę stajni, a on, początkowo niechętnie, ale później już szybciej...

***

"... podążył za mną." Po napisaniu ostatniego słowa westchnęłam i przeciągnęłam się na krześle komputerowym.
- Nie mam talentu do pisania. Co ja w ogóle sobie myślę?!
Laptop oczywiście mi nie odpowiedział. Ostatnimi czasy próbuję wycisnąć z siebie nieco talentu pisarskiego i raczej nie wychodzi z tego to, czego oczekuję. A oczekuję książki, która porwałaby tłumy, albo chociaż całą Europę... Ze zdumieniem zauważyłam, że jest już po 23, co znaczy, że od tych kilku minut jestem starsza o cały rok. Tak, nareszcie ta upragniona piętnastka! Cała uśmiechnięta, już, już miałam zapisać moje arcydzieło, kiedy - o zgrozo - nagle ekran zgasł. Tutaj kilka słów wyjaśnienia, mój laptop nie może korzystać z baterii, ponieważ jest zepsuta, a jeśli nagle nam wyłączy się prąd...
- Nieeeee!!! - mój krzyk prawdopodobnie poderwał sąsiadów na nogi
Byłam już przy drzwiach, kiedy zwróciłam uwagę na coś, bardzo, bardzo dziwnego. Chociaż od dzieciństwa nie miałam problemów z ciemnością i nawet w słabym świetle całkiem nieźle widziałam, tym razem ciemność wokół mnie...była namacalna. Gdybym włożyła w to nieco wysiłku, to byłam pewna, że mogłabym ją poruszyć. Nagle - nie, nie mogłam powiedzieć, że usłyszałam, ale poczułam - tak, to jest odpowiednie słowo. Poczułam, że przez ciemność idą dwie postacie.
Szybkim ruchem otworzyłam drzwi.